Frankowicz kontra bank. Co może zrobić i ile może wygrać?

  • Polacy zaciągnęli około 900 tys. kredytów frankowych w bankach
  • Po latach podważono zasadność zawartych w umowach zapisów o przeliczaniu franka na złotego według bankowych tabel kursu walut
  • Zapadły już pierwsze nieprawomocne wyroki nakazujące zwrot nadpłaconych rat kredytu

Nic więc dziwnego, że tuż przed wydaniem przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej orzeczenia – co ma nastąpić niebawem - na Facebooku pojawiło się mnóstwo stron stworzonych przez kancelarie, zachęcające do skorzystania z ich pomocy. Wszystkie informują o tym, że ci którzy już wystąpili przeciwko swoim bankom w większości sprawy wygrali, a po wyroku TSUE sukcesów kredytobiorców w sądach może być jeszcze więcej.

Historycznie orzeczenia Trybunału z reguły pokrywały się z opinią Rzecznika Generalnego TSUE (w maju tego roku wydał niewiążącą opinię, w której stwierdził, że polskie sądy nie mogą utrzymywać w mocy nieuczciwych warunków w umowach kredytów walutowych). Można więc założyć, że także i teraz tak będzie i orzeczenie okaże się korzystne dla kredytobiorców.

Co to oznacza? Klauzule odwołujące się do własnych tabel kursowych banków okażą się niedozwolone. Chodzi o kredyty, w których klienci chcieli mieć niskie oprocentowanie, w związku z tym chcieli wyrażenia kredytu w walucie, która zapewniała niskie oprocentowanie, czyli najczęściej do franka.

Pamiętać też trzeba, że od 2011 roku klienci mają ustawową możliwość regulowania swoich zobowiązań bezpośrednio w walucie kredytu, bez konieczności dokonywania przewalutowań po kursie ogłaszanym przez bank – dodaje.

Zgodnie z Raportem Najwyższej Izby Kontroli z sierpnia 2018 r. banki zawarły z konsumentami ponad 900 tys. takich umów kredytowych. W 2008 roku zawierano ich nawet ponad 750 dziennie. Andrzej Powierża, prawnik i analityk sektora bankowego w Domu Maklerskim Banku Handlowego w rozmowie z "DGP" przypominał, że przed 2008 roku nieliczne banki, które nie udzielały kredytów walutowych, systematycznie traciły rynek. Kredytów w złotych prawie nie było.

- Banki, które widziały pewne ryzyko w produktach walutowych i ich nie udzielały, cierpiały - ocenił. Dodał, że wówczas nadzorcy próbowali ograniczyć sprzedaż tych kredytów, wprowadzając tzw. Rekomendację S. Ale w tych działaniach napotykali silny opór polityków, którzy głosili, że klienci powinni mieć prawo wyboru. W tamtych dyskusjach wyraźnie podkreślano, że to klienci chcą tych kredytów. Była szeroka dyskusja, była też mowa o ryzyku.

Niestety kredytobiorcom oczy otworzyły się dopiero, gdy kurs franka zaczął szybować w górę i przebił pułap 5 zł. Jak podkreśla Cezary Stypułkowski, do połowy 2008 roku, gdy złoty umacniał się, klienci byli zadowoleni, że ich dług frankowy w przeliczeniu na złote maleje. Nikt nie podnosił kwestii przeliczeń według tabeli banku.

Pojawiły się głosy mówiące o pomocy dla frankowiczów i pierwsze kancelarie, które obiecywały wygrane w sądach.

Banki udzielały trzech rodzajów kredytów frankowych – walutowego, denominowanego do waluty obcej i indeksowanego (waloryzowanego) do waluty obcej.

- Mogłoby się wydawać, że różnice między kredytami nie są duże, jednak w rzeczywistości jest inaczej. Umowy te mają kilka wspólnych cech – kredytobiorcom pożyczony został kapitał w złotych, który następnie był przeliczany do szwajcarskiej waluty według tabel kursowych banków. Wypłata kredytu następowała zaś w polskich złotych.Przeliczenie kapitału do spłaty następowało po kursie kupna franka, natomiast comiesięczna spłata rat po aktualnym kursie sprzedaży waluty. - Kursy były i są ustalane przez banki, co w świetle zdecydowanej większości orzeczeń zapadających w tego rodzaju sprawach, jest niezgodne z prawem.

Kancelarie zasadniczo nie dochodzą roszczeń w sprawach, w których negocjowano kurs waluty. W takiej sytuacji nie mamy do czynienia z jednostronnym kształtowaniem wysokości zobowiązania przez bank. Podobnie, gdy spłata kredytu następowała od razu w walucie indeksacji. Jeśli kredytobiorca od początku spłacał kredyt w walucie waloryzacji (np. kupując walutę w kantorze), to nie można dowieść, że bank ustalał kurs spłaty jednostronnie. Co więcej, każda spłacona rata w efekcie zmniejszała saldo zadłużenia wyrażonego w walucie indeksacji.

Nie prowadzi się również spraw dotyczących umów kredytowych zawartych przed dniem 1 maja 2004 roku - w takiej sytuacji nie możemy bowiem powołać się na zapisy dyrektyw, stanowiących filar argumentacji w procesie dochodzenia roszczeń. Ponadto, w zakresie umów, w których podnosimy abuzywność zapisów niezwykle ważny jest status kredytobiorcy - konsumenta. Nie dochodzimy zatem zwrotu nadpłaconych rat kredytowych na rzecz przedsiębiorców, gdyż w takich przypadkach nie ma zastosowania katalog klauzul niedozwolonych.

Jeśli frankowicz nie mieści się w żadnej z wyżej wymienionych grup, może rozpocząć swoją walkę z bankiem. Pierwsze co powinien zrobić to przeprowadzić analizę roszczeń, którą wykonuje kancelaria przed zawarciem umowy. Dzięki temu każdy potencjalny klient dowiaduje się, czy w jego umowie znajdują się niedozwolone zapisy, które mogą być podstawą do dochodzenia roszczeń.

- Przedstawiamy jednocześnie koszty procesowe takiego postępowania, a także korzyści, jakie klient może uzyskać wskutek tzw. odfrankowienia, bądź całkowitego unieważnienia umowy kredytowej, jeśli istnieją ku temu przesłanki.

Bardzo ważnym elementem na wstępnym etapie prowadzenia sprawy jest kwestia zabezpieczenia roszczeń.Musimy bowiem pamiętać o tym, że roszczenia z tytułu wadliwych umów kredytowych, to roszczenia o świadczenia nienależnie pobrane przez bank, których termin przedawnienia wynosi 10 lat. Nasza umowa zapewnia klientowi gwarancję, że za jego zgodą dokonamy przerwania tego biegu, niezwłocznie po zleceniu sprawy.

Po zgromadzeniu niezbędnej dokumentacji bankowej rozpoczyna się postępowanie reklamacyjne, aby wyczerpać polubowny etap rozwiązywania sporu. Jeśli bank takiej woli nie wyrazi, wówczas sprawa jest kierowana do sądu.

Czas prowadzenia sprawy jest uzależniony od kilku czynników: determinacji klienta, zaangażowania kancelarii oraz możliwości przerobowych sądów. W przypadku dwóch pierwszych czynników, jeżeli klient i kancelaria współpracują ze sobą, pozew może zostać złożony w sądzie już po trzech miesiącach od zawarcia umowy. Na rozstrzygnięcie w sądzie pierwszej instancji trzeba poczekać ok. 18 miesięcy, a postępowanie przed sądem drugiej instancji może potrwać ok. 14 miesięcy.

Na przyśpieszenie postępowań i skrócenie czasu ich trwania wpłynie zapewne orzeczenie TSUE – o ile podzieli on stanowisko zawarte w opinii rzecznika generalnego TSUE. - Ostatnio częstą praktyką panującą w sądach są zawieszania postępowań spraw frankowych, właśnie do czasu wydania przez Trybunał wyroku w polskiej sprawie. Można przypuszczać, że jeżeli wyrok rzeczywiście podzieli argumenty zawarte w opinii, polskie sądy nie będą miały już żadnych wątpliwości co do orzekania w tego rodzaju sprawach